Przegląd 6 kolejki PLK

Nie mogliśmy narzekać na nudę czekając na start 6 kolejki. Najpierw awaria Facebooka i Instagrama sprawiły, że o Twitterze przypomniał sobie Pan Paweł, który jest dyrektorem ds. komunikacji i PR w PZKosz. Dzięki temu kilku użytkowników serwisu „z ptaszkiem” w końcu otrzymało odpowiedzi na pytania zadane pół roku temu. Może nie do końca tak szczegółowe jakby chcieli, ale liczą się chęci. Następne dni minęły już wokół rozmów na temat zachowania kibiców Stali Ostrów w Hiszpanii oraz nadchodzącego transferu Ivana Almeidy.

Skoro już wywołałem Kabowerdeńczyka, to pierwszy mecz 6 kolejki Legia Warszawa – Start Lublin mógł zadecydować o tym, do której drużyny przejdzie Ivan. Wyobraźcie sobie „Króla” oglądającego ten mecz na trybunach i patrzącego na popisy dwóch organizacji walczących o jego względy. Marzenie… Niestety we wszystko wmieszali się działacze Stali Ostrów i zepsuli nam zabawę. Zrobili dokładnie to, czego się spodziewaliśmy (czyli zupełnie na odwrót niż w przedsezonowym wywiadzie mówił właściciel klubu) i przelicytowali Legię.

Sam mecz bez historii, chyba że uznamy za nią uwłaczający poziom widowiska. Szkoda. Po cichu liczyłem na to, że skacowany Josh Sharkey zagra swój revenge game na 30 punktów, połknie Legię w pojedynkę, a na końcu zrobi gest wychylanego kieliszka.

Niestety jedynym momentem w tym spotkaniu, który ruszył moje serce był timeout wzięty w końcówce spotkania przez trenera Startu.

Andrzej Lepper spał w garniturze, żeby później móc czuć się w nim jak ryba w wodzie. Z kolei gracze HydroTrucka podobno mieli nad łóżkiem powieszone słowa byłego Premiera RP Leszka Millera: „Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”. Jak widać podziałało. Po przegraniu trzech meczów w końcówkach, teraz wygrali drugi crunchtime z rzędu (z wyżej notowanym rywalem). I to na wyjeździe! Pozostaje życzyć, żeby nie długo nie mogli zadomowić się w nowej hali.


Twarde Pierniki Toruń 82:85 HydroTruck Radom

4 minuty drugiej kwarty. Przez tyle czasu udało mi się oszukiwać siebie samego, że warto spędzić słoneczne popołudnie w towarzystwie Pana Murasa i drużyn z Gliwic oraz Stargardu. Tablica świetlna klubu muzycznego Hemingway, która zwróciła moją uwagę na hali przypomniała mi, że powietrze może jeszcze pachnieć jak ostatnie dni wakacji i warto to wykorzystać. Szczególnie, że meczu na Twitterze pilnowały 2 osoby (#nikogo), a w planie soboty były jeszcze 3 spotkania. Jak widać po wyniku, gracze  drużyny ze Stargardu też byli podobnego zdania jak ja i nie przyszli na mecz. 

GTK Gliwice 110:70 PGE Spójnia Stargard

Na drugie sobotnie spotkanie przyszli już wszyscy, a co niektórzy nawet przylecieli! Pierwsza połowa była okraszona szybką grą w ataku, popisami w powietrzu, bardzo dobrą skutecznością zza łuku i dominacją Pawła Leończyka nad Krzysztofem Sulimą. Jeżeli gracz z Zielonej Góry jest żubrem, to weteran z Sopotu jest jak dobra butelka kraftowego piwa.

W drugiej części gry mecz zaczął już zwalniać (jak w międzyczasie kibice Spójni swojego trenera) i dostaliśmy niezłą, wyrównaną końcówkę. Na koniec miny kwaśne jak wspomniany wcześniej żubr mieli gracze w zielonych strojach oraz ich kibice, którzy od razu przeszli do ofensywy i zaczęli gonić peleton fanów, którzy zwalniają trenerów swoich drużyn. Szanuję takie obrazki z bajerami!

Trzeci sobotni mecz Czarni Słupsk – Śląsk Wrocław był double headerem i rozpoczął się w połowie wcześniejszego. Włączyłem go na starcie 4 kwarty przy wyniku 70:56 dla gospodarzy i po cichu liczyłem, że Czarni skompromitują Śląsk lub drużyna z Wrocławia zaliczy spektakularny comeback. Oczywiście nic takiego się, nie wydarzyło bo to tylko PLK, a nie koncert życzeń. Były jednak muzyczne wstawki.

https://twitter.com/plkmeme/status/1447167752486150145

PS Gdyby w Słupsku i Włocławku kibice przestali teraz chodzić na mecze to i tak mieliby na koniec sezonu najlepszą frekwencję. Te krwiście czerwone trybuny za każdym robią wrażenie. Tak samo zresztą jak stroje i cała wizualna otoczka wokół beniaminka. Chapeau bas!


W ostatnim, czwartym (sic!) sobotnim meczu zgodnie z planem MKS Dąbrowa Górnicza odegrała rolę San Marino, a Stal Ostrów Polski. W Warszawie na PGE Narodowym mieliśmy pożegnanie Łukasza Fabiańskiego, który po meczu odłożył rękawice na reprezentacyjną półkę. W Ostrowie Damian Kulig nie zamierza jednak podążać tym tropem i już teraz rzuca rękawicę (20 punktów 6/6 za 2 i 2/2 za 3) byłemu centrowi Zastalu Zielona Góra, który lada chwila dostanie polskie obywatelstwo. Stąd już tylko krok aby przenieść się z tej gorszej drużyny z Bolonii do drużyny Igora Milicića.

Patrząc na liczbę fanów w Netto Arena wydaje mi się, że debiut Arkadiusza Miłoszewskiego w roli pierwszego szkoleniowca Kinga Szczecin mógł bardziej interesować kibiców z Zielonej Góry niż tych ze Szczecina. Szczególnie po bolesnej porażce z Treflem Sopot, którą Oliver Vidin mało przekonująco tłumaczył na pomeczowej konferencji.

Co prawda kibiców drużyny gospodarzy było o 40 więcej (780) niż w poprzednim meczu domowym, ale nadal wygląda to słabo (delikatnie mówiąc) na tle możliwości areny (5055 stałych miejsc). 

Trener Arkadiusz Miłoszewski z nową drużyną jest lekko ponad tydzień, pewnie nie miał czasu majstrować przy ataku, skupił się na poprawie obrony i fragmenty tej pracy widzieliśmy w trzeciej kwarcie. Nie ma sensu z tego na razie robić wielkiej historii, choć chciałbym, bo Miłoszewski wydaje się być dobrym i szczerym człowiekiem, a nie bałkańskim szarlatanem w typie (tu wstaw nazwisko trenera swojego zespołu).

Świetni w swojej boiskowej bezczelności byli bracia Schenk/Matczak* (Kuba z Filipem), którzy razem z Sherronem Dorsey-Walkerem dostali od nowego coacha więcej wolności w ataku.

Michał Marek zagrał przyzwoite pięć minut i z pewnością wygrałby sprawę w sądzie o znieważenie, jakiego pod jego adresem dopuszczał się ten niższy z duetu komentatorów (przecież nie zawsze trzeba używać jako wyróżnika wagi).

Paweł Kikowski zagrał na zero, Djoko Salić znowu był użyteczny i na kiepsko zbudowaną Astorię (przestańcie już sprzedawać bajki o „zbilansowanym składzie” Remikowi), to wystarczyło.

*Niepotrzebne skreślić, ale widać że chłopaki się lubią, zdobywają sporo punktów i zbijają piąteczki.


W meczu zamykającym 6 kolejkę liczyłem na przewózkę Anwilu i 20 punktów Sebastiana Kowalczyka. I to do przerwy! Zapomniałem jednak, że drużyna z Włocławka przystępowała do tego spotkania jako jedyna niepokonana w PLK i graczom mogło zabraknąć motywacji na pojedynek z cieniującą Arką. Arką, której koszykarze z pewnością chcieli się dobrze pokazać na tle „prawdziwego Mistrza Polski” podbudowani ostatnim zwycięstwem.

Jeżeli ktoś z was puścił u buka taśmę na wszystkie spotkania kolejki to w połowie miał prawo czuć mały niepokój, bo 20 punktów na swoim koncie miał… Novak Musić, a Arka prowadziła jednym oczkiem.

Czuć jednak było, że nie będzie tu niespodzianki jak kiedyś między nogami w jednym popularnym telewizyjnym show i Anwil w odpowiednim momencie wrzuci wyższy bieg. Co prawda trochę im to zajęło, ale dzięki temu na Brzytwie mają powód do szczegółowych analiz na czym wszyscy skorzystamy.

Tekst: pełen ironii i żartu

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.