Przegląd 12 kolejki PLK

Najlepszy mecz sezonu. Chyba nikt się nie obrazi jeżeli napiszę tak o wtorkowym spotkaniu (z przyszłości, bo z 14 kolejki) Arged BM Stal Ostrów Wlkp. – Enea Zastal BC Zielona Góra (105:98). W tym spotkaniu było wszystko, nawet kibice z Zielonej Góry na hali w Ostrowie!

Stal zaczęła fenomenalnie narzucając szybkie tempo gry i zasypując kosz gości gradem trójek. W całym meczu oddali ich łącznie 41, to prawie dwa razy więcej niż rywale. I o ile przewaga uzyskana dzięki celnym rzutom w 1 i 2 kwarcie wydawała się łatwa do odrobienia, bo Zastal był równie skuteczny, tak w 3 kwarcie przy -6 i lepszej obronie wyglądało to już na koniec zabawy. Wąska rotacja w niczym nie przeszkadzała gospodarzom, bo każdy z zawodników w żółtych strojach miał moment, w którym łapał ogień.

Zastal nie dostanie komplementów. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Nenadić to nieślubne dziecko Dragicevića. Podczas gdy Adrom i Karol podkreślają jego puste statystyki (te 10 zbiórek to w obronie Panowie) ja widzę samsona z potężnym ego. Zwróćcie przy najbliżej okazji uwagę na jego mowę ciała. Serbski ballhog ręce po piłkę wyciąga równie często co zrezygnowani koledzy w jego kierunku. Na boisku z Nenadićem Zastal był -16, to drugi najgorszy wynik po Apiću (-18). Część kibiców z Zielonej Góry (pozdro Kacperek) chyba jeszcze nie chce widzieć nadciągających dram i analogii z pamiętnym sezonem 2017/18. It’s coming. Mówię Wam.

PS Krzysztof Sulima nie zagrał ani sekundy. Kiedy ostatnio zespół PLK wytransferował swojego kapitana, pamiętacie?


Teoretycznie mecz drużyn z bilansem 4-7 (Asseco Arka Gdynia) i 3-8 (MKS Dąbrowa Górnicza) w czwartkowe popołudnie nie brzmiał zachęcająco. Na szczęście jesteśmy w momencie, w którym obie drużyny zaczęły dawać oznaki życia i zakładałem , że zobaczę co najmniej dobre widowisko. I było ok. Po prostu.

Smaczku dodał powrót gości w ostatniej kwarcie (chwilę wcześniej Gdynianie prowadzili 14-stoma punktami), dobry mecz Wołoszyna i dramatyczna końcówka. W ostatnich sekundach Lewis celowo spudłował rzut osobisty, ale zamiast po zbiórce oddać piłkę za łuk rzucał za dwa.

Co do brazylijskiego nowego transferu drużyny Jacka Winnickiego – Caio Pacheco, to jego debiut nie porwał podobnie jak ten przehajpowany serial.


Mecz Zastalu w Lublinie mi śmierdział. Raz, że dwa dni wcześniej grali intensywny mecz w Ostrowie. Dwa, że do Lublina mieli kawał drogi, a w ostatnich dniach byli raczej niewyspani. Trzy, Lublin jest chujowy, ale nawet chujowe drużyny czasem grają big game i robią to często właśnie w takich momentach.

Okazało się jednak, że kolega ze Stargardu miał rację i było to gnijące truchło.

Mimo, że jeszcze na początku drugiej kwarty można było liczyć na mniejsze lanie niż oczekiwali bukmacherzy (3 faule Apića + szybkie wprowadzenie Sulimy, które mogło być uznane za lekceważenie rywala), to chwilę później sytuacja została wyjaśniona. 4 kwarta to już Guy Ritchie i jego „Wrath Of Man” z Jasonem Stathamem. Polecam.


Derby Kujawsko-Pomorskiego nie zawiodły. Ponad 3 tysiące kibiców na hali i miliony przed telewizorami mogły zobaczyć świetnie widowisko. Twarde Pierniki zaczęły mocno i szybko odskoczyły Anwilowi (głównie dzięki celnym trafieniom zza łuku Manigata), w efekcie czego na początku drugiej kwarty przewaga sięgnęła aż 19 puntów.

Anwil wrócił. Zawsze wraca.

Szczególnie kiedy Łączyński i Szewczyk razem składają się na 7/10 za trzy. Ten pierwszy w zasadzie sam rozstrzygnął mecz odkładając go do zamrażarki celnym rzutem w końcówce. Twarde Pierniki Toruń 84:92 Anwil Włocławek.

Najważniejszą historią tego meczu były chyba występy graczy drugiego planu. W Toruniu poniżej swojego poziomu (też za sprawą dobrej obrony Włocławian) zaprezentowali się dotychczasowi liderzy i komentujący spotkanie Łukasz Wiśniewski. Mecz ciągnęli Manigat oraz Eads. W Anwilu prym wiodła wspomniana dwójka i zawsze dobry Petrasek. W najważniejszych minutach na boisku znowu grał Sebastian Kowalczyk, którego zadaniem nie było zdobywanie punktów. Gracz zanotował najwyższy wskaźnik +/- (razem z Szewczykiem) +12. Użytkownik @mickoz80 podobno już wysłał do klubu zapytanie o koszulkę.

PS Mam nadzieję, że pod #plkplstyle wkrótce pojawi się więcej twarzy!

Bukmacherzy wystawili zakłady na mecz Trefl Sopot – King Szczecin kilka dni wcześniej. Kurs 4 na wygraną gości wyglądał jak no brainer, który po prostu trzeba zagrać. 

Przez większość spotkania wydawało się, że ci przeklęci bukmacherzy wiedzieli coś więcej i bezczelnie nas nabrali. King na tle średniego przecież Trefla znowu wyglądał słabo. 

Do tego zamiast potraktować ten mecz poważnie, zaczęły się jakieś dziwne zabawy. W pierwszej połowie Paweł Kikowski rzucił sobie wyzwanie. Postanowił trafić za trzy z każdego kąta. Zabrakło jednego rzutu, żeby równo spudłować wszystkie. Szkoda!

I kiedy w 3 kwarcie wyglądało to już na done deal, goście zaskoczyli i chwilę później zniwelowali przewagę. 

Na chwilę. Zaraz po tym Franke zaczął trafiać przez ręce. Trefl to uniósł i wygrał 69:61.


Mecz Śląsk Wrocław – GTK Gliwice pokrywał się z debiutem trenera Uvalina w Radomiu. Pojedynek nowej „miotły” z Mistrzem Polski wydał mi się ciekawszą historią od transmitowanego w telewizji spotkania we Wrocławiu. Patrząc po wyniku z Wrocławia (106:74), chyba tak było.

Trener Uvalin na ławce prezentował się lepiej niż w pierwszym wywiadzie udzielonym po przyjeździe na Wschód. Uczesany, ubrany i pewnie jeszcze pachnący wyglądał najlepiej w swojej karierze. Jakby dopiero co wyszedł z programu „Projekt Gentleman”.

Zainspirowani przemianą trenera gracze Hydrotrucka postanowili powalczyć o pierwsze domowe zwycięstwo. Rozpoczynającą mecz kwartę wygrali 26:20, a w drugiej odpowiedzieli na powrót Stali. Po 3 kwarcie prowadzili 9 punktami. Gdyby po drugiej stronie nie była drużyna Milicića, to mógłbym napisać, że przewaga była solidna.

Solidni to co jednak co najwyżej byli gracze Stali. Koledzy Irelanda (Kraljević i Ostojić) nie zmarnowali jego zostawionego na parkiecie zdrowia (grał cały mecz i rozdał 16 asyst) i pomogli dowieźć mu ten mecz do końca. W ostatnich sekundach Bogowie Koszykówki czuwali nad halą w Radomiu i nie pozwolili na niezasłużone zwycięstwo Mistrzów Polski. Young najpierw spudłował otwarty rzut za trzy, a później dwa osobiste.

Obie drużyny potrzebowały tego meczu (83:78).


Ostatnie spotkanie kolejki Legia Warszawa – Grupa Sierleccy Czarni Słupsk rozpoczęło się z poślizgiem. Realizator z Emocje.tv próbował uratować moją niedzielę i chciał odpuścić mi kolejny wieczór z PLK. Niestety po kilku minutach spóźnienia przycisk „oglądaj” zrobił się aktywny.

Na dodatek szybko zrobił się z tego mecz z historią w tle, bo Klassen w pierwszej kwarcie zaliczył już 8 asyst. Do rekordu brakowało już „tylko” 13. Ciężko było jednak dołożyć kolejne w drugiej kwarcie skoro cała drużyna ze Słupska złożyła się na 9 punktów.

Wtedy do akcji wkroczył Jovanović, który zwąchał szansę na pozytywny nagłówek ze swoim nazwiskiem w Sportowych Faktach. Przed startem 4 kwarty zawodnik miał na swoim punkcie 24 punkty z 57 rzuconych przez Legię. Jeszcze w jej końcówce wydawało się, że po spudłowaniu dwóch osobistych Klassen ukradnie mu show, ale on również spudłował swój najważniejszy rzut w tym spotkaniu.

Na zegarze zostało kilka sekund. Skifić wpadł na rzucającego za trzy Beecha. Ten doprowadził do remisu nie myląc się w rzutach wolnych. W odpowiedzi Jovanović popędził na kosz rywali i wg. sędziów został sfaulowany przez Klassena. Tym razem już się nie pomylił. Będzie nagłówek. Legia Warszawa 68:66 Grupa Sierleccy Czarni Słupsk. Strahinja Jovanović 30 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst.

Tekst: pełen ironii i żartu Fot. Screnshot Wywiad z trenerem Mihailo Uvalinem (YouTube – HydroTruck Radom TV) + bajery

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.