Przegląd 11 kolejki PLK

Zanim zainaugurowana została 11 kolejka rozgrywek, we wtorek PLK zaserwowała nam zaległy mecz 3 kolejki.

Niestety gracze Asseco Arka Gdynia nie zyskali na czasie i planowo przegrali z Twardymi Piernikami z Torunia. Z pewnością jednak zaprezentowali się lepiej niż w początkowej fazie rozgrywek, bo skończyło się przegraną tylko 8 punktami. Wyniku nie zmieniłaby nawet lepsza skuteczność w rzutach zza łuku, bo gracze z Torunia skutecznie odpowiadali na każdą próbę zbliżenia jakby robili swipe w lewo na Tinderze. Na duży plus warto zanotować rozrysowanie pierwszej akcji pod Bartosza Diduszko, który spełnił marzenie Pawła z Koszalina. Piękny gest.

https://twitter.com/TwardePierniki/status/1458110181888471044

Nie miałem żadnych oczekiwań względem pojedynku, który inaugurował kolejkę więc go sobie odpuściłem. Astoria zgodnie z planem rozbiła GTK Gliwice 94:71. Drużyna ze Śląska dołączyła więc do grona kilku tych, które mają zaledwie 3 zwycięstwa. Sytuacja na dole tabeli robi się coraz ciekawsza.


Podczas gdy w piątkowy wieczór zdecydowana większość wybrała debiut Matty Casha, ja wraz z grupką 380 osób wybrałem się na stand-upy w Netto Arenie. Gwiazdą wieczoru był Devyn Marble, który po średnim sezonie w Astanie (liga Kazachstanów, czyli VTB) występuje teraz w Dąbrowie Górniczej.

Były gracz Orlando Magic (koszykówka jest podróżą, życie jest nowelą) ciągnął swoich Magików z Dąbrowy przez 40 minut. Komentatorzy (Krzysztof Szablowski wypadł lepiej niż Łukasz Wiśniewski) już porównali go do Quintona Hosleya, ale jedyne podobieństwo jakie widzę między nimi, to narodowość.

Jakoś cichutko siedzieli zielonogórscy wyznawcy kościoła pod wezwaniem św. Arkadiusza. Po klęsce w Trójmieście, przyszły męczarnie w Szczecinie. Miesiąc miodowy się skończył. Z 5-0 szybko zrobiło się 5-2, a dwie porażki przyszły z zespołami, które bronią się przed spadkiem. Stacy Davis nie wracał do obrony. Obrona na całym nie działała w piątek. Nie było też Jakuba Schenka.

Dąbrowa prowadziła 68:63 w trzeciej kwarcie. King wrócił na chwilę, gdy Marble siedział na ławce. Gdy Marble wrócił na bojo, MKS odjechał na +13. Później Marble trafił dwie trójki w back to back, miał 25 punktów i 6 asyst, na Brzytwie już rozpoczęła się zrzutka na jego buyout. Na 3 minuty przed końcem MKS prowadził +20, a dj puścił „Supermankę” Kayah. Devyn Marble rzucił 26 punktów z 12 rzutów. MKS był z nim +30 na parkiecie. Miał 7 asyst, 0 strat, wymusił 8 fauli rywali. Dziękuję panie Marble.


Na godzinę 15:30 w sobotę zaplanowano pojedynek na szczycie odwróconej tabeli Asseco Arka Gdynia – Start Lublin. I o ile można sobie pozwolić na odpuszczanie pojedynczych meczów tych drużyn, tak ich bezpośrednie starcie było dla mnie must watch jak nowy odcinek „Sukcesji” w każdy poniedziałkowy wieczór.

Niestety pojawił się mały problem, bo aksamitny głos komentującej mecz Pani Agnieszki Łapacz ukołysał mnie do popołudniowej drzemki. Nie zobaczyłem więc pierwszej połowy obfitej w cegły rzucane przez graczy z Lublina (9/28 z gry). Na szczęście na posterunku był Maciej (to taka zagrywka, że niby nie jestem nim).

Trójka została na poziomie z 1 części gry i skończyło się przegraną „tylko” dwunastoma. Start Lublin prezentuje w tym sezonie najrówniejszą formę i konsekwentnie gra pierwszoligową koszykówkę. Derby Lublina coraz bliżej!



Po zeszłotygodniowych blowoutach Zastalu nad Spójnią i Stali nad GTK w drugim sobotnim meczu mieliśmy prawo spodziewać się lania ostrowskim pasem po gołej dupie ze Stargardu. 

Tymczasem…

W 1 kwarcie gracze Marka Łukomskiego pokazali, że jak Pudzian „tanio skóry nie sprzedadzą” i zaprezentowali się z całkiem dobrej (walecznej) strony. 

Kiedy gospodarze drugą kwartę rozpoczęli od 9:0 i szybko odzyskali kontrolę nad meczem to pomyślałem, że show is over. 

Tymczasem…

Gracze w bordowych strojach odpowiadali jakby na ich miejsce czekała kolejka chętnych koszykarzy (co pewnie jest prawdą) i na zakończenie połowy przegrywali tylko -6. Nie pozostało więc nic innego jak wlać Jamesona do coli i czekać na drugą cześć spotkania. 

Ta była jak taplanie się w błocie. A w tym gracze Igora odnaleźli się świetnie. Dobrze, że postawiłem na budżetową butelkę. Żal byłoby podlewać to spotkanie czymś lepszym. Kiedy na starcie 4 kwarty przewaga urosła do 17 punktów włączyłem mecz Zastalu, który próbował ratować mojego drinka w meczu z Lokomotivem.


PLK zgodnie z trzecim przykazaniem zaplanowała na niedzielę najlepsze zestawienie. Na start dostaliśmy pojedynek drużyn z Pomorza: Grupa Sierleccy Czarni Słupsk – Trefl Sopot. Mała odległość pomiędzy miastami pozwalała wierzyć, że gracze z nadmorskiego kurortu w końcu dojadą.

Dojechali, ale to ich w 3 kwarcie Słupszczanie.

I to mimo tego, że Billy Garett przez większość spotkania był myślami w Zielonej Górze zastanawiając się czy zielona koszulka będzie mu pasować do butów. Na placu boju zameldował się za to Witliński, który z kolei może się zastanawiać czy wpisać w telefonie numer Igora Milicića, żeby nie być zdziwionym jeżeli kiedyś zadzwoni i zaprosi go na szeroką kadrę. Sharma nawet nie próbował mu tego wybijać z głowy.

Pozostając w temacie rozważań, Brandon Young i jego mowa ciała pokazywały jakby miał już dość koszykówki i zastanawiał się czy nie rzucić tego wszystkiego i po prostu trenować sobie dla funu jak Almeida.

Trefl Sopot wygląda jak drużyna, której dla dobra ligi należy dokonać komisyjny rozbiór, a zawodników rozdać po rynku wedle potrzeb.


Na zakończenie weekendu znów Anwil i znów… pokrzywdzeni jego kibice. Tym razem to Legioniści mieli bać się najazdu szalikowców z Włocławka i celowo utrudniali zakup biletów. Jakby tego było mało nawet nie potrafili odpowiednio zmotywować swoich kibiców do walki wręcz i do swoich brudnych zagrywek wykorzystali dorabiających sobie na emeryturze ochroniarzy.

Samo widowisko jednak już przepiękne jak Sebastian Kowalczyk w obronie i Ray Cowels w ataku. Anwil trzykrotnie odskakiwał na kilkunastopunktową przewagę, ale gospodarze za każdym razem wracali z niebywałą łatwością.

Na koniec na parkiet wyskoczył nawet sam Frasunkiewicz, który był w tym meczu stale wyprowadzany z równowagi. Nerwy w końcówce uzasadnione, bo sędziowie chyba trochę zawalili.

Poproszę taką koszykówkę na zakończenie każdego weekendu do końca sezonu!

Tekst: pełen ironii i żartu

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.