Przegląd 7 kolejki PLK

Well, szybko poszło. Połowa października, a my już mogliśmy emocjonować się pojedynkiem Arkadiusza Miłoszewskiego z Andrejem Urlepem. Ten sezon od początku spełnia pokładane w nim nadzieje, bo zeszłoroczne problemy Anwilu równomiernie (no prawie) rozkładają się na wszystkie drużyny.

7 kolejkę otworzyły mecze HydroTruck Radom – GTK Gliwice oraz King Szczecin – Śląsk Wrocław. Na rozgrzewkę, przed powrotem słoweńskiego szkoleniowca, Polsat Sport wyemitował „rzutówkę” w Radomiu. Mieliśmy zobaczyć pierwsze zwycięstwo gospodarzy na własnym parkiecie i… Udało się. Wszystko dlatego, że Robert Witka w Radomiu czuje się jak w domu. Podobno w przerwie meczu z szatni Gliwiczan można było usłyszeć głośne „graaaaaamy u siebieee, GTK graaaamy u siebieee”. Nadal nie wiem czym w tym sezonie są obie organizacje. Wiem jednak, że nie postawiłbym na zwycięstwo którejś z nich więcej niż 50 zł.

Trener Urlep z kolei miał powrót jak ze snu. Doskonała skuteczność zza łuku, świetna obrona na całym boisku i bardzo dobry występ obwodowego trio. Tylko, że trafiali i bronili gracze Kinga, a trio to nie Kolenda – Jovanović – Justice, a bezczelni bracia Schenk – Matczak wspierani przez Sherrona Dorsey-Walkera. Sen nie należał więc do najprzyjemniejszych. Urlep to po słoweńsku „krzyk” i myślę, że zarówno w trakcie, jak i po meczu w szatni cicho nie było.

Spotkanie zakończyło się ok 21:00. Zakładając, że zawodnicy potrzebowali godziny na ogarnięcie się i powrót do autokaru, to we Wrocławiu zameldowali się ok 2:30 w nocy. Jeżeli tekst czytają gracze Śląska (a wiem, że tak), proszę o informację czy normalnie wracaliście do domu zdrzemnąć się godzinkę, czy koczowaliście w autach czekając na trening, który kończy się kiedy ludzie wstają do pracy w biurach.


Piątek i mecz na szczycie tabeli o 17:30. Czy może być lepiej? Anwil, który jeszcze nie przegrał i Czarni, którzy „potknęli się” raz. Co ciekawe nadal wiele osób uważało, że grają na wyrost i ten start to fluke. Spotkanie z Anwilem miało być weryfikacją. I było. 

Po połowie prowadziła drużyna, która nie ma nic wspólnego (piszę to jedną ręką, bo w drugiej krzyżuję palce za plecami) z tą, która nadal wyskakuje w Google jako pierwsza po wpisaniu frazy „Anwil Czarni”. Tak historyczny był to pojedynek. 

https://twitter.com/anwil_official/status/1448604085972873226?s=21

To był moment, w którym pieniądze miały zarobić się same. Co prawda gracze Mantasa Cesnauskisa piszą swoją historię poprzez drugie połowy, ale po tym co zobaczyłem w meczu Anwilu ze Śląskiem nie wahałem się żeby zarobić na koszulkę Czarnych, stawiając na ich rywali. 

A teraz proszę, żebyście przeczytali to rozemocjonowanym głosem Adama Romańskiego: Dykes się rozpędził, nie ma punktów, nie ma faulu, nie ma koszulki! Czarni wygrywają i udowadniają niedowiarkom, że nie są tu przez przypadek. 

Taka prawda.


Drugi wieczorny mecz miał medialną ekspozycję, o której mogą sobie pomarzyć najlepsze piłkarskie organizacje w Polsce. Dzięki mądremu przedsezonowemu ruchowi, który spowodował przeniesienie kluczowego dla istnienia organizacji sponsora z Torunia do Lublina, mogliśmy o nim przeczytać w instagramowej relacji Make Life Harder (prawie 900k obserwujących!). Zasięg większy niż telefon pijanego jegomościa do studia Kanału Sportowego, który informował o mistrzostwie dla Stali Ostrów. Takich sprytnych i przewidujących działaczy, którzy czuwali nad tym ruchem mamy w PZkosz.

I o ile ten ruch sprawił, że preseason w Toruniu był harder, tak początek sezonu był jak karma, która wróciła. Do meczu Twarde Pierniki przystępowały z sympatią kibiców i bilansem 4-2, a Start Lublin (którego dość ma nawet trójka ich kibiców na Twitterze) z rekordem 1-5.

Jak przystało na mecz z podtekstami, jego przebieg był iście filmowy. Siły zła uderzają z impetem i gromią gości w 1 kwarcie. Państwowi oficjele zacierają ręce i złowrogo rehoczą w tle. Druga kwarta jest zupełnie inna, good guys are back! Gracze toruńskiej drużyny wychodzą przed przerwą na małe prowadzenie. Dobrze wiecie, że w filmach na jednym uderzeniu „tych złych” się nie kończy i w 4 kwarcie mieliśmy jeszcze próbę kontrataku, która została skutecznie odparta. Dobro wygrywa, widzowie płaczą, admin Twardych Pierników odbiera nagrody.

PS James Eads atakował kosze w kontrze z takim impetem, że po meczu Aida Bella razem z Radosławem Piesiewiczem i miejscowym baronem PZKosz Markiem Lembrychem powinni mu wręczyć nagrodę zwycięzcy konkursu wsadów (bon na Lotos, bo benzyna tania nie jest). W przeciwnym wypadku będziemy musieli go obejrzeć w lutym. Dwa wsady Eadsa znajdziecie na kanale ligi. Mają razem 1.7 tys. wyświetleń. Kilka razy więcej miało zdjęcie Agnieszki Łapacz w niebieskiej sukience.


Sobotni poranek spędziłem w towarzystwie graczy z Zielonej Góry, którzy pojechali na wycieczkę do dalekiego Kazachstanu. Jak to w przypadku dalekich podróży bywa – można nabawić się problemów żołądkowych. Do tej pory nie wiedziałem, że również przez ekran telewizora.

Od gry Zastalu rozbolał mnie brzuch i głowa. Resztkami sił udało mi się jednak zaproponować im wyjście z tej trudnej sytuacji, w której się znaleźli. Więcej w poniższym tekście.

Wizyta u lekarza była druzgocąca. Oglądanie koszykówki marnej jakości spowoduje kolejne komplikacje. Nie miałem więc innego wyboru jak odpuścić wątpliwej jakości zestawienie PGE Spójnia Stargard – Asseco Arka Gdynia i Enea Astoria Bydgoszcz – MKS Dąbrowa Górnicza. Liczę na zrozumienie.


Mecz zamykający kolejkę miał być świetny i zgodnie z planem był. Pierwszą połowę gracze Trefla ewidentnie zagrali z dedykacją dla swojego najważniejszego sponsora. Zawodnicy w czarno-żółtych strojach przez większość czasu bawili się w najlepsze ku uciesze kibiców przed telewizorami. 

W drugiej połowie zabawa weszła na wyższy poziom. To było już jak układanie puzzli na czas z widownią. Kibicom z Ostrowa mogło się podobać, bo Stal trzecią i czwartą kwartę zagrała (w końcu) bardzo dobrze. 

Niesieni dopingiem publiczności gracze Stali wzięli ten mecz jak ja żółto-niebieską pufę do salonu. James Florence wraca do domu z sześcioma, bo podobno najlepszy strzelec miał dostać sztukę za każdą trafioną trójkę. 

https://twitter.com/bmslamstal/status/1449309432618393604?s=21

Mimo, że miało nie być nic o Arce Gdynia to trener Mitrović mocno zabiegał o obecność w tekście. Coach znany z pracy z uzdolnioną młodzieżą zadeklarował chęć debiutu na parkietach PLK w dość kontrowersyjny sposób.

W Czarnych – obok Klassena i Garretta – to ja nawet mógłbym trochę pograć w ekstraklasie. 

Słowa padły w kontekście Bartosza Jankowskiego, który po „spuszczeniu” z tonącego statku zacumowanego w Gdyni świetnie odnalazł się w Czarnych Słupsk i komentują się same.

Tekst: pełen ironii i żartu

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.